niedziela, listopada 29, 2009

Czy warto wierzyć w globalne ocieplenie?

Od kilku dni w prasie pojawiają się wypowiedzi na temat zbliżającego się Szczytu Klimatycznego ONZ w Kopenhadze i jego nieuchronnego fiaska. Gazeta Wyborcza z satysfakcją poinformowała, że prezydentowi Obamie "nie udało się przepchnąć obniżenia emisji przez kongres" (sic! Taki język...), zatem cały zjazd nie ma sensu. Tygodnik Powszechny, ustami Mikolaja Olszewskiego, z kolei sugeruje, że delagaci nie powinni w ogóle przyjeżdzać do Danii, co zaoszczędziłoby masę dwutlenku węgla zużywanego przez samoloty i pociągi. Kilka dni wcześniej mogliśmy przeczytać o umowie między Polską a Hiszpanią w sprawie sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla. Polska emituje bowiem znacznie mniej gazów cieplarnianych niż przewiduje protokół z Kioto, może więc sprzedawać prawa do emisji innym krajom. Cena, a którą sprzedaliśmy CO2 Hiszpanom ani inne szczegóły umowy nie zostały dotąd ujawione, co najwyraźniej nie zaniepokoiło prasy, choć transakcja dotyczy milionów złotych, które zarobiliśmy, a które mają zostać wydane na publiczne inwestycje. Nikt nie spytał o szczegóły tych inwestycji.

Te dwie wiadomości pozwalają dostrzec dwa aspekty tematu globalnego ocieplenia, które mają w tej chwili najważniejsze znaczenie dla debaty publicznej w Polsce na ten temat. Po pierwsze, przedstawia się sprawę globalnego ocieplenia i zmian klimatu jako śmieszny wymysł klubu bogaczy, którzy uwierzyli w wątpliwe teorie przekupionych naukowców, a teraz zamierzają narzucić reszcie świata rozmaite ograniczenia wynikające z tej wiary. W polskiej prasie, zarówno prawicowej jak lewicowej, prawie każda wzmianka o globalnym ociepleniu (GO) opatrzona jest krytycznym komentarzem: być może problem w ogóle nie istnieje. Dlatego też szczyt w Kopenhadze przedstawiany jest jako niezbyt ważne, choć ciekawe spotkanie wyznawców GO. Po drugie, nie sposób nie dostrzec, że temat GO jest częścią polskiej polityki, Polska podlega już bowiem tym ograniczeniom. Znajdujemy więc w prasie informacje na temat umów w sprawie sprzedaży praw do emisji czy negocjacji między Polską a Unią Europejską w tej sprawie. Ten aspekt tematu traktowany jest bardziej serio (w końcu chodzi o nasze pieniądze). Najczęściej jednak wysiłki rządu zmierzające do ograniczenia wymagań Unii w sprawie ochrony środowiska spotykają się z aprobatą opinii publicznej, a wdrażanie "dyrektyw ekologicznych" – z krytyką.

Co ciekawe, oba te sposoby obecności tematu GO w polskiej debacie publicznej nie są na ogół ze sobą powiązane. Rząd prowadzi określoną politykę w sprawie GO, natomiast prasa wciąż próbuje nas przekonać, że problem jest marginalny. Prowadzi to oczywiście do tego, że opinia publiczna nie wywiera na polityków praktycznie żadnego nacisku w sprawie GO i ograniczenia emisji.

Tymczasem warto się zastanowić, czy zainteresowanie tym "śmiesznym tematem" leży w naszym interesie. I nie chodzi tutaj wcale o to, czy Morze Bałtyckie zaleje Szczecin i Gdańsk. Chodzi po prostu o pieniądze. Globalne ocieplenie to dziś globalny biznes.

Zacząć należy oczywiście od postawienia pytania, na którym kończy się większość polskich debat o GO: czy problem istnieje? Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie należy do nauki: meteorologii czy ekologii. Jednak dane naukowe na temat GO są sprzeczne. Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC), organizacja naukowa powołana przy ONZ do zbadania ryzyka zmian klimatu wywołanych przez człowieka, stwiedziła, że takie ryzyko istnieje. IPCC nie prowadzi własnych badań naukowych, a jedynie dokonuje syntezy na podstawie już opublikowanych badań niezależnych naukowców. Większość badaczy tematu jest więc zdania, że: 1. Problem globalnego ocieplenia istnieje (średnia temperatura powietrza przy powierzchni ziemi i oceanu podnosi się, co może mieć negatywne skutki dla życia ludzi oraz dla środowiska naturalnego). 2. Zjawisko to ma prawdopodobnie związek z działalnością człowieka. Każda z tych tez jest negowana przez inne grupy naukowców i publicystów, także opierających się na wynikach badań naukowych. Niektórzy z nich twierdzą, że klimat nie ociepla się, tylko oziębia (ostatni raport Światowej Organizacji Meteorologicznej). Inni są zdania, że ocieplenie klimatu jest faktem, ale ma miejsce wskutek naturalnych zmian środowiska, a działalność człowieka nie ma z tymi zmianami wiele wspólnego (taką opinię wydał Komitet Nauk Geologicznych PAN). Samo istnienie kontrowersji tego rodzaju jest w nauce czymś zupełnie normalnym.

Nie powinniśmy w tej chwili oczekiwać od specjalistów, że osiągną stuprocentową pewność w sprawie zmian klimatu. Zresztą jedyne, czego możemy oczekiwać od specjalistów to dobrze uzasadnionej teorii czy rozsądnej hipotez popartej danymi. Debata jest jednak poddana mocnym wpływom politycznym, zupełnie niezależnym od nauki. Politycy z krajów rozwijających się oraz przedstwiciele wielkiego biznesu wolą bowiem wierzyć, że globalnego ocieplenia nie ma, a inwestycje w ochronę środowiska są niepotrzebne. Inna z kolei grupa polityków widzi korzyść w inwestowaniu w odnawialne źródła energii i zmuszaniu pozostałych krajów do redukcji emisji. Politycy chcą ponadto przy okazji debaty o GO sprzedać swoje sztandarowe idee, czego przykładem może być kuriozalny projekt duńskiego ministerstwa ds. rozwoju, żeby ograniczać emisję dwultenku węgla za pomocą antykoncepcji (im mniej ludzi, tym mniej emisji). Trzeba tutaj podreślić, że żadna ze stron debaty politycznej nie jest zainteresowana dotarciem do prawdy w sprawie GO. Obie strony dysponują natomiast potężnymi środkami przekazu (przymusu?), których mogą użyć i używają do całkowitego zaciemnienia obrazu tak, że przeciętny nie-specjalista na podstwie ogólnie dostępnych danych nie potrafi stwierdzić, czy GO istnieje, czy też nie.

Odpowiedź na pytanie: "czy istnieje globalne ocieplenie?" należy więc do sfery rozumu i nauki, jednak z rozmaitych przyczyn nie możemy do tej odpowiedzi dotrzeć za pomocą metody naukowych i rozumowych (przynajmniej na razie). Pozostaje nam więc potraktorać zagadnienie GO jak prawdę o charakterze egzystencjalnym, czyli taką, której nie dowodzi się empirycznie, ale która ma zasadniczy wpływ na egzystencję człowieka (jego samookreślenie, cele itd.). Pytaniem egzystencjalnym jest np. "Czy mnie kochasz?" albo: "Czy istnieje życie po śmierci?". Pytanie o GO nie należy ze swej natury do takich pytań, ponieważ możliwe jest empiryczne ustalenie faktów w sprawie GO, ale ma pewne cechy pytania egzystencjalnego, tzn. odpowiedź na nie ma wpływ na życie zarówno osób, jak i całych społeczeństw.

Na drodze eksperymentu intelektualnego potraktujmy je więc jako pytanie egzystencjalne. Eksperyment ten będzie przypominał zakład Pascala. Musimy na wiarę przyjąć jeden z następujących wariantów (redukujemy ich liczbę do dwóch podstwowych, aby uprościć wybór): 1. Istnieje globalne ocieplenie spowodowane przez człowieka i niebezpieczne dla środowiska naturalnego. 2. Nie istnieje takie zjawisko, a wszelkie regulacje prawne w tej sprawie są bezpodstawne. Jakie konsekwencje wynikają z przyjęcia każdej z tych możliwości?

Jeżeli przyjmiemy wariant pierwszy, staje się oczywiste, że należy dążyć do ograniczenia zjawisk prowadzących do GO. Ryzyko dla środowiska, a zatem także dla kultury i cywilizacji jest bowiem poważne. Należy więc działać. W praktyce chodzi o redukcję emisji gazów cieplarnianych, czyli głównie dwutlenku węgla. Najważniejszą sprawą jest tu redukcja wyziewów przemysłu, spalającego ropę naftową i węgiel. Na drugim miejscu jest transport. Zachowania poszczególnych konsumentów energii (słynne wyłączanie ładowarki od telefonu z gniazdka) mają znaczenie marginalne. Co ciekawe, problem jest w pełni globalny. Redukcja emisji w Polsce przyczynia się do ocalenia Wenecji przed zalaniem w takim samym stopniu co redukcja emisji we Włoszech, a nawet w Chinach. Dlatego musimy działać razem. Upraszczając: trzeba nakłonić Chińczyków do oszczędzania energii, bo inaczej część Polski może stać się pustynią.


Co, poza oczywistymi korzyściami dla klimatu i naszego bezpieczeństwa ekologicznego możemy zyskać na przyjęciu tej możliwości? Po pierwsze, bezpieczeństwo energetyczne. Polska uzależniona jest od dostaw energii zza granicy, głównie z Rosji. Rosja używa zaś swojego gazu i ropy jako narzędzia nacisku politycznego na odbiorców tych surowców (Nadchodzi zima. Komu tym razem Wielki Brat "przykręci kurek"?). Możemy oczywiście kupować surowce z innych źródeł, ale kreujemy w ten sposób kolejne problemy polityczne. W tej sytuacji inwestowanie w odnawialne źródła energii dostępne w Polsce, takie jak elektrownie wiatrowe czy energia geotermalna staje się wręcz racją stanu. Podobnie patrzy na ten problem Unia Europejska. Aż 60 procent energii wykorzystywanej w UE pochodzi z zagranicy, a 42 procent importowanego gazu pochodzi z Rosji. Aby uniezależnić się od "imperialnego kurka", UE zainwestuje w gazociąg dostarczający surowiec z Azerbejdżanu, ale także w olbrzymi system baterii słonecznych położonych w rejonie Morza Śródziemnego (DESERTEC).

Po drugie, inwestując w technologie pozyskiwania energii z odnawialnych źródeł tworzymy dodatkowe źródło dochodów dla państwa i dla przedsiębiorstw, a także narzędzie subtelnego politycznego nacisku. Jeśli to inni będą kupować wiatraki od nas, będziemy mieli przewagę, bo będziemy postrzegani jako kraj nowoczesny, a to ściągnie kolejne inwestycje. Warto jednak kupować na początek technologię od innych, aby uniezależnić się choć w niewielkim stopniu od dostaw z zewnątrz.

Po trzecie, konkurencyjność gospodarki. Nie jest prawdą, że technologie brudne są tanie, a czyste – drogie. Niższe koszty energii, które zapewnia nowoczesny i oszczędny sprzęt, to niższe koszty produkcji, nawet, jeśli na początku trzeba zainwestować w oszczędne technologie. Ceny surowców nieodnawialnych są ponadto zmienne, co naraża przedsiębiorstwo na dodatkowe ryzyko.

Po czwarte, komfort życia obwateli. Ta sprawa wiąże się głównie z transportem, technikami stosowanymi w budownictwie i urbanistyce, ale także w rolnictwie. Nie we wszystkich tych dziedzinach stać nas na branie pod uwagę "komfortu", to prawda. Ale tworząc miasta "przyjazne dla użytkownika" możemy wiele zyskać. Istnieją przedsiębiorstwa, które mogą wybrać dowolne miasto na swoją siedzibę, a ich pracownicy nie będą chcieli żyć i płacić podatków w smogu. "Czynnik czystego powietrza" może odegrać pewną rolę w rozwoju regionów z tzw. Polski B. Nie warto marnować atutu, który wciąż mamy w ręku: jesteśmy krajem o niewielkiej emisji i szybkim rozwoju gospodarki. Po piąte, zdrowy rozsądek mówi, że lepiej być zdrowym i bogatym niż chorym i biednym. Lepiej jeść smaczne pomidory i jeździć nieśmierdzącym samochodem.

Co możemy stracić? Koszta początkowych inwestycji są wysokie. Jednak pozycja polityczna Polski pozwala na pokrycie dużej części tych kosztów z programów Unii Europejskiej oraz z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży praw do emisji. A chodzi o naprawdę duże kwoty. Może więc się okazać, że walka z GO będzie jednym z ważniejszych czynników rozwoju cywilizacyjnego Polski w najbliszych kilkudziesięciu latach. To dlatego szczyt w Kopenhadze ma tak duże znaczenie polityczne. W olbrzymim skrócie: chodzi o to, jak prędko będzie rozwijał się nasz przemysł i transport i kto za ten rozwój zapłaci.

Oczywiście może się też zdarzyć, że inwestycje będą nieudane: nie przyniosą oczekiwanych efektów dla środowiska albo dla społeczności. Dzięki monitorowaniu polityki Polski w tej sprawie opinia publiczna może przyczynić się do zmniejszenia tego ryzyka.

Co zaś czeka nas jeśli przyjmiemy, że globalne ocieplenie nie istnieje (poza ryzykiem zniknięcia
pod wodą katedry świętego Marka)? Przede wszystkim, społeczność sprzeciwiająca się
ogólnemu trendowi "postępu" spotka się z krytyką na forum międzynarodowym i z próbami
wywierania nacisku politycznego. Sama krytyka nie jest oczywiście niczym niebezpiecznym. Natomiast kary nałożone przez Unię Europejską czy inne ciała międzynarodowe za nieprzestrzeganie umów w sprawie ochrony środowiska mogą być nieprzyjemne. Przykład podjęcia takiego ryzyka możemy w tej chwili obserwować w Warszawie. Miasto od lat wypuszcza nieoczyszczone ścieki do Wisły. Termin rozbudowy i modernizacji oczyszczalni ścieków "Czajka" został wyznaczony na koniec przyszłego roku. Inaczej Warszawa straciłaby 900 milionów złotych dotacji i zapłaciła 1,5 miliarda złotych kary za trucicielstwo. Dla budżetu miasta to katastrofa. Wydaje się więc, że inwestycja powinna być priorytetem w politycie miasta. Tymczasem prace na budowie przebiegają niemrawo, a przeszkody na drodze wodociągowców mnożą się bez przerwy. Już wiadomo, że nie zdążymy. Kto więc odpowiada za opóżnienie budowy? Tego nie wiadomo. W mieście mówi się, że posady w tzw. wodociągach to przystań chwilowo niepotrzebnych i niewygodnych polityków. Warszawa to miasto ryzykantów… Całe szczęście, w ostatniej chwili, po wyczerpujących negocjacjach, UE godzi się przedłużyć termin do 2012. Tym razem się udało. Ale ryzykując, stawiamy się niepotrzebnie w niskiej pozycji politycznej.

Pozostałe szkody są prostą odwrotnością korzyści przedstawionych powyżej. Jak w zakładzie Pascala: tracimy to, czego nie zyskaliśmy.

Co możemy zyskać? Krótkotrwałe korzyści doczesne, czyli prawo do trucicielstwa, co także
wiąże się z rozwojem przemysłu i transportu, jednak tylko na krótką metę. Ponadto, jeśli okaże się problem jest wymyślony, będziemy mieli przewagę moralną. W tej chwili polska polityka zakłada wariant pierwszy, ale z powodu braku pieniędzy i dużego oporu społecznego (kształtowanego przez media, które w GO nie wierzą) realizuje wariant pośredni. Jak wiemy z zakładu Pascala, ten wariant opłaca się najmniej. Ani sobie nie poużywamy, ani nie osiągniemy "długoterminowego" zbawienia. Z puntku widzenia czystego pragmatyzmu oraz racji partiotycznych warto więc dołączyć do klubu "postępowców". Nawet jeżeli ostatecznie okaże się, że globalne ocieplenie nie istnieje.

Z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej także nie ma przeszkód aby przyjąć tezę o prawdziwości GO. Mamy przecież obowiązek czynić sobie ziemię poddaną, a sytuacja, w której morze wdziera się do miast, a pustynie zabierają pola, nie może być nazwana realizacją tego przykazania. Ludzie powinni mieć też dostęp do czystej wody i powietrza. To oczywisty nakaz miłości bliźniego. Ojczyzna powinna rozwijać się na chwałę Bożą.

Jednak z punktu widzenia wiary sprawa jest odobinę bardziej skomplikowana, bo decyzje dotyczące moralności powinny być oparte na prawdziwych danych. Tymczasem wątpliwe jest, czy możemy w tej chwili dotrzeć do obiektywnych i pewnych danych na temat GO. Benedykt XVI, który sceptycznie odnosci się do "dogmatu globalnego ocieplenia" i rząda decyzji opartych na solidnych danych naukowych, podkreśla także, że ludzkość słusznie troszczy się o przyszłą równowagę środowiska naturalnego. Nie wolno uciekać od odpowiedzialności, jeżeli pojawia się realny problem (orędzie Ojca Świętego Benedykta XVI na światowy dzień pokoju w roku 2008). Co prawda wciąż nie wiemy, czy problem istnieje. Jednak uzasadnione podejrzenie powinno obligować chrześcijan do działania.

Nie warto walkowerem oddawać pola dyskucji rozmaitym "zielonym socjalistom". Nie wiemy, czy chodzi o realny problem, ale na pewno chodzi o realne pieniądze i interesy polityczne. Dlatego rozmawiajmy o "niepoważnym temacie", nieobecnym w poważnej, prawicowej i lewicowej prasie.